Filipowicz który się był już uzbroił, dobył z kieszeni papier drukowany i położył go przed żoną.
Panna Eufrozyna pobiegła zajrzeć. Dało to wszystkim do myślenia.
— A po cóżeś go tak odprawił ni w pięć ni w dziewięć — odezwała się żona.
— Ja! ani w pięć ani w dziewięć go nie odprawiałem, zawołał profesor — byłem oburzony, ale ja — nim co uczynię, wprzódy się mityguję, reflektuję, ważę i rachuję... zwlokłem więc — a on mi sam przysłał dymisyę.
— To lepiej — rzekła gospodyni — nie można wiedzieć jak daleko zajdzie... nie trzeba sobie robić nieprzyjaciół.
Dawano właśnie do stołu i na tem się skończyła
Parę dni upłynęło. Emil powracał z biura do domu, gdy mu stróż w bramie oddał list. Na szarym papierze od ręki ostrzyżonym more antiquo... stało.
Jeżeli mu godzina ta jest dogodną, prosiłbym go na rozmowę, dla zakomunikowania mu wiadomości w interesie mi powierzonym, jutro, dnia... mca... we czwartek o godzinie dwunastej w południe.
Miło mi zostawać z prawdziwym szacunkiem.
W. Pana dobrodzieja
sługą najniższym
N. Borusławski.
Z niecierpliwością oczekiwał godziny dwunastej, nazajutrz pan Emil, i nim wybiła, był już w przedpo-