Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Tekla przyklękła, chcąc go pocałować, ale ja szybko usunął.
— Kiedy się chcesz wynieść z pensyi? spytał.
— A, drogi panie! dziś! jutro... w tej chwili...
— Powoli! na Boga miłego, powoli rozśmiał się stary — no — jutro — ściśle biorąc — pod wieczór będzie mieszkanie gotowe... Bardzo uprzejma staruszka pani Żywaczyńska, uproszona przeze mnie, będzie jej towarzyła, co nie przeszkadza byś panna z sobą wzięła swą towarzyszkę.
— Jak tylko się zbierzemy na skromną wyprawę — nic nie przeszkadza do ślubu. Mówiłem z panem Emilem. On też przygotuje wszystko.
— Ale — kochana panno Teklo — posłuchaj mnie — jam stary przyjaciel. Na wychowanie twe nie żałowano, nic to jednak nie dowodzi. Jeżeli ci się zdaje że będziesz bogatą, mylisz się! Mam polecenie zapewnić ci trzy tysiące rocznie, pan Emil ma trochę więcej — życie musi być bardzo skromne.
Spojrzał jej w oczy... oczy się te śmiały.
— Nigdym ja nie marzyła o niczem nadzwyczajnem — odezwała się — wszakże mówiliście mi zawsze że mam się sposobić do stanu nauczycielki. Marzono może koło mnie — jam się takim nadziejom broniła.
Płonęła jej twarz z radości.
— Jutro więc rzekła.
Ale wnet twarz jej okryła chmurą... oczy zaszły łzami.
— A będęż na ostatek, choć w tej godzinie co ma o życiu mojem i o szczęściu stanowić — wiedziała