Pochwały te miały tem większe znaczenie, że panna Tekla jeszcze nie miała czasu rozdać pamiątek, które jej przyniósł Borusławski, pierścionka dla pani, wspaniałego portfelu z cyfrą dla profesora, zegareczek dla panny Eufrozyny i t. p.
Po oddaleniu się dopiero Mecenasa... gdy zaczęto ją odwiedzać z ubolewaniami — obdarzyła wszystkich i wprawiła w zachwycenie. Łzy, prawdziwe łzy popłynęły, ani się godzi wątpić, że je wycisnął żal po istocie dobrej, spokojnej, potulnej i przyjaznej. Sama panna Tekla, której było tak pilno wylecieć z pensyi, teraz, gdy się obejrzała po tym pokoiku, w którym tyle lat spokojnych przeżyła i przemarzyła — opuścić dom ten, gdzie jej ludzie sprzyjali i kochali ją — zapłakała i zatęskniła. Trwoga ogarnęła ją na chwilę — przyszłość, choć zdawała się jasną — któż wie co kryła w sobie. Tu tyle wspomnień dziecinnych mieszkało.
Nad wieczór dnia następnego dorożka wiozła pannę Teklę z Mecenasem i Marysią na Długą ulicę. Tu na pierwszem piętrze, czekało wesołe mieszkanko, a w progu jego małego wzrostu, z pomarszczoną twarzą wesołą, staruszka trzymająca pęk kluczów w ręku.
Pani Żywaczyńska, stara dobra znajoma Mecenasa, była ubogą wdową po prawniku, której Boru-