Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

sławski jak mógł dopomagał, bo mąż jej nic nie zostawił. Dzieci nie miała staruszka — obchodziła się małem, mieszkała zwykle na trzeciem piętrze w kamienicy, którą zajmował Borusławski, cerowała mu skarpetki przez wdzięczność i trzymała kanarki. Rzadki przymiot ją odznaczał, w największej biedzie była ze wszystkiego rada, wszystko umiała jak najlepiej tłomaczyć — całe życie była wesołą. Ze szczególnym talentem dopatrywała stron dobrych każdej rzeczy.
A usłużną była i miłą nad wyraz. Oprócz kanarków i skarpetek bawiły ją niezmiernie książki, „pasyami, jak mówiła, lubiła czytać“ nie będąc trudną w wyborze, na czem często kanarki i skarpetki cierpiały.
Gdy się jej książka niepodobała, staruszka, nie rzucając jej, bo musiała doczytać każdą sumiennie, po ostatniej kartce — ruszając ramionami — powtarzała tylko. Co też to ci ludzie nie piszą. Panie Jezu Chryste! Co też to tam w tych głowach!
W pokoikach przygotowanych na przyjęcie panny Tekli, wyświeżono było, wykadzono, a Żywaczyńska z uśmiechem czekała w progu — i — jakby od lat wielu znala sierotę, z czułością wielką, wchodzącą uściskała.
Kochała bo tak bardzo łatwo wszystkich w ogóle, że nie miała w tem nawet zasługi.
Mecenas, stara gosposia, dwie panienki, poszły zaraz oglądać mieszkanie całe, w którem nawet o kwiatkach nie zapomniano i o bukiecie na stole. Herbata była gotową. Brakło tylko jednego jeszcze