gnione skarby życia w kółku rodzinnem, którego nie znała. Oczy miała łez pełne. Drażak, który przy niej usiadł na kanapie, patrzał, odgadywał może co się w jej duszy działo, i starał rozerwać i pocieszyć.
Borusławski dał się na herbatę zaprosić, Żywaczyńska ku niemu głównie zwróciła całą swą pieczołowitość. Staruszka i przed nim chwaliła się swem dziełem... pięknym obrazkiem mieszkania, wdzięczną powierzchownością, jaką pokoikom nadała, błyszczącemi filiżankami i atłasową bielizną. Za wszystko to kazała Mecenasowi dziękować, który się coraz bardziej mieszał, ale w końcu w śmiech to musiał obrócić.
Gosposię posadzono na pierwszem miejscu, a obok niej Drażaka i Mecenasa, przy którym Żywaczyńska kazała usiąść Marysi. Po cichu wszystkim w uszy kładła staruszka aby starali się być weseli, bo łzy w oczach nie uszły jej wejrzenia. Mecenas posłuszny żartami usiłował ją rozruszać, ale z trudnością udawało mu się uśmiech wywołać, na strwożoną twarzyczkę sieroty i spoważniałe lice narzeczonego. Marysia też była zadumana.
Panna Tekla wstała wkrótce, prosząc staruszki aby się jej dała wyręczyć, zajmując herbatą i poprobować czy sobie radę dać potrafi. Zgodziła się na to Żywaczyńska, przeczuwszy że to najlepiej biedną gosposię rozerwać potrafi; Emil też wziął się do posługiwania i wyręczania służącej, a ten ruch jakoś lepiej puskutkował niż wszystko i trwoga, która ogarnęła ich w progu tego domu, zwolna się rozeszła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.