Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzepczakówna niewielką była pomocą, bo i ona czuła się przejętą tem usposobieniem dziwnem, nie wytłomaczonem, którem ją Tekla zaraziła. Przytomnie szła jednak i więcej doświadczona, panna Marysia przezwyciężyła się łatwiej zmuszając do wesołości i wprost przypuściła szturm do Mecenasa.
— Niech się pan nie dziwuje Tekluni, odezwała się do niego, że tak jakoś z bojaźnią i na pół smutna przestąpiła próg tego domu. Myśmy obie wprost z pensyi, więc naturalnie trwożliwe i pierzchliwe.
— A pani także? odparł Mecenas. Marysia w oczy mu spojrzała ze śmiechem.
— No — ja — panie Mecenasie — ja znowu tak bardzo lada czem się nie trwożę — bom do wielu rzeczy nawykła... tylko ta Tekluni trwoga i pomieszanie — były zaraźliwe, ale — to przejdzie... Jam się wychowała w ubóstwie, a ono wiele uczy i oducza.
Borusławski patrzał na sąsiadkę z wielkiem zajęciem — co Żywaczyńska pochwyciwszy zdaleka pokiwała zaraz głową znacząco.
— Pani jesteś Warszawianką? odezwał się Mecenas mocno zdając się zainteresowany panną Marysią
— Spodziewam się że nią jestem!! rozśmiało się dziewczę. Pierwsze moje lata spędziłam bawiąc się w rynsztoku na dziedzińcu. Nie taję się z tem, żem i dużo talerzy natłukła, nim mi się udało rozpocząć drzeć książki. Ojciec mój ubogi — długo latałam boso... dziś patrząc na przyzwoitą panienkę, sama sobie się wydziwić nie mogę, tak mi w teraźniejszości trudno poznać przeszłość moją.
— Tem chlubniej jeśli to pani winnaś sama sobie — odparł Mecenas.