Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Tekla — czyż to będzie możliwem, czy się nie stanie śmiesznem? Niepodobna zatrzymywać.
— Za pozwoleniem — rzekł Mecenas zwolna — od pani się więcej nie wymaga nad to co możliwe. Nie zatrzymamy po drodze dorożki, ani ekwipaża, ale przechodnie, ci co się nastręczą, a tych pani bez wyjątku wszystkich będziesz prosić o błogosławieństwo.
I znowu powtórzył dobitnie.
— Wszystkich, bez wyjątku.
— Spełnię co mi każecie — odezwała się Tekla — lecz, naturalnie — pan Emil o tem musi wiedzieć.
— A dla czegóż nie? zapewne — odezwał się Mecenas.
Tłomaczyć sobie życzenie objawione pannie Tekli można było i starym zwyczajem i ważnością jaką zwykle przywiązują do błogosławieństwa — niemniej jednak wykonanie zdawało się drażliwem i trudnem.
Nazajutrz dowiedział się o tem pan Emil — ale, nie miał nic przeciw staremu obyczajowi! Marysia, przed którą też przyjaciołka nie czyniła tajemnic — zadumała się długo.
Mów ty sobie co chcesz, odezwała się przebiegła dziewczyna — a ja w tem widzę coś więcej, niż zachowanie starego zwyczaju... Oto — ja nie wiem — rodzice, ojciec czy matka — bo nie wiem kogo masz — nie mogąc pobłogosławić jawnie zapewne użyli tego środka, aby ci dać błogosławieństwo, nie zdradzając się. Ten twój „ktoś“ stanie na drodze, a ty przed nim głowę uchylić będziesz musiała.