Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bałamuctwo — odparł Mecenas — Żywaczyńska powtarza — plecie, (a zresztą może i kłamie), że panna Maryanna oświadczyłaś jakoby, że za starego grzyba jak ja byś poszła... no — żartem naturalnie ale po co takie żarty.
— Żartem? nie — zupełnie seryo to mówiłam — odpowiedziała Marysia trochę zapłoniwszy się — ale waćpan byś popełnił niedorzeczność żeniąc się z dziewczyną ubogą, bez wychowania, córką restauratora, trzpiotem — który, choć może mieć niezłe serce — jak pan powiadasz — głowę ma przewróconą. Pięknie byś pan wyszedł! co do mnie, to by była nader świetna partya! fiu! fiu!!
Mecenas stał, poprawiając perukę, powoli ją zdjął całkiem, i z łysiuteńką głową, pokazawszy się, ukłonił i rozśmiał.
— Słowo panu daję, zawołała Marysia, że bez peruki daleko, daleko panu ładniej.
— Być to może, ale w peruce — rzekł Mecenas wkładając ją na powrót, daleko, daleko — cieplej. A kto w niej chodzić musi, ma prawie pół wieku za sobą — ten — moja panno Maryanno, nie zaleca się i nie żeni.
Ale to mówiąc, ujął Marysię za rękę — łzy miał w oczach.
— Bóg zapłać ci panno Maryanno, rzekł, za twą przyjaźń dla starego, będę ci za to do śmierci wdzięczen. Wierz mi...
Tu zamilkł i oczy spuścił.
— Jużcić — dodał cicho — pokusa wielka, nie przeczę — ożeniłbym się z waćpanną chętnie, ale sumienie trzeba mieć.