Słowem, nie mógł się jeszcze jakoś tak ze swojem nowem szczęściem oswoić, iż prosił naprzód aby pozostało tajemnicą dla wszystkich, a potem odłożył ślub na sześć miesięcy. Potrzebował, jak mówił, interesa uporządkować, w domu się urządzić i uwolniwszy od najpilniejszych spraw, z młodą żoną po zaślubinach zaraz wyjechać zagranicę. Zdawało mu się, że w ten sposób ludziom znikając z oczów, da się im wygadać, wyśmiać, a za powrotem mniej na szyderstwa będzie narażony.
Mecenas czuł to dobrze, iż małżeństwa tego rodzaju jak jego musiały żartownisiom dostarczać materyi do plotek i dowcipów — a jednak, ten jesienny uśmiech słońca — silniejszym był nad wszelkie rozumowania. Wiedział, że śmiesznym stanie, że może nawet zawodem przypłacić marzenie którego uległ urokowi — a jednak, oprzeć się nie mógł pokusie.
Łajał siebie pocichu, gniewał się, ale już nie cofał. Żeby zaś nie módz nawet cofnąć, nazajutrz zaraz poszedł do Rzepczaka i oświadczył mu się o rękę córki.
Jakkolwiek partya była świetna, ale ojciec dosyć kwaśno przyjął to wielkie szczęście, i zimno podziękował przyszłemu zięciowi. Kochał dziecko po swojemu, nie miło mu było, że Maryś na swojem nie postawiła — a szła za „rudą perukę.“
— Wolałbym — szeptał sam do siebie, żeby się to wielkie szczęście rozchwiało... Dziewczyna sobie kamień wiąże do szyi...!