Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

też bardzo ochotnie i z łatwą wymową wywiązały się z benedykcyi... Dziadowie do których zwróciła się na ostatku, mruczeli coś niewyraźnie tylko, z wyjątkiem owego obrzydliwego na czółenkach, który, jak utrzymywała Żywaczyńska, znajomy był z Borusławskim. Ten podniósł wysoko ręce, oczy mu jakoś dziwnie słupem stanęły... ale słowa nie mogąc wymówić — rozpłakał się.
Przytomny Mecenas wytłomaczył to zaraz, po części chorobą a w części wspomnieniami kaleki, który niegdyś miał rodzinę.
Głos jego, gdy chciał kilka słów potem wymówić, tak był łkania i wzruszenia pełnym, że mimowolnie panna Tekla zadrżała, zabolała, resztę złotówek rzuciła mu w miseczkę i zwróciła się do kościoła...
Tu już słychać było brzmiące organy i ksiądz u wielkiego ołtarza oczekiwał na nowożeńców. Marysia szła nieco roztargniona razem z innemi, zajęta więcej może niż Tekla, odgadywaniem tego kogoś nieznajomego, dla którego panna Tekla musiała przebyć tak przykrą drogę od domu. Niestety — żadna z osób spotkanych wyjąwszy panią z kamerdynerem, rysów i postawy arystokratycznej, nie mogła posądzić. Mniemanie było tak powszechne, iż Teklunia pochodziła z jakiejś znakomitej rodziny, z tą myślą tak długo żyli wszyscy, że ona i teraz służyła Marysi nawet za kryteryum. Wielka ta pani była mocno poruszoną, ale był nim też i ów stary mieszczanin, spotkany w progu domu, który się aż rozpłakał.
Ciekawa Rzepczakówna, zważywszy wszystko, musiała sobie przyznać po cichu, że przypuszczenie