wiedział tylko jeden. Borusławski z wielką powagą, odpowiadał:
— Nie mogę związany jestem przysięgą.
Co kwartał przynosił regularnie naznaczoną dla Tekli sumę, wypłacał ją, brał pokwitowanie, przynosił dla dzieci podarki z tego samego płynące źródła, ale uparcie milczał.
Tak jak było umówiono, i w dniu naznaczonym, Marysia z panem Mecenasem stanęła przed ołtarzem. Ślub odbył się przy drzwiach zamkniętych, przy uproszonych tylko kilku świadkach, a niemal wprost z kościoła państwo młodzi wyjechali na parę miesięcy za granicę. Maryś powróciła z tej podróży wesoła zachwycona tem co widziała, uszczęśliwiona Borusławskim, na którego gderała i rozrządzała nim, jakby nie wiem wiele lat żyli z sobą, trochę na twarzy postarzała, lecz na umyśle odmłodzona. Mecenas zmienił się na najczulszy w świecie pantofel. Był nim dobrowolnie, a kochał się w żonie ze śmiesznym czasem entuzyazmem. Małżeństwo wesołe było, raźne i daleko lepiej dobrane niżby się zdawało komu. W niespełna dwa lata pani Mecenasowa cieszyła się córeczką, którą psuła i pieściła tak, że przyszłość jej okrutnie dawała do myślenia — co to z tego wyrośnie. Mecenas pomagał, a mała Teklunia, despotycznie rozporządzała domem całym. Pani Emilowa obawiała się nawet przykładu jej dla swych dzieci, które wychowywała z miłością wielką, ale nie rozpieszczając ich do zbytku.
Pani Żywaczyńska zajmowała u państwa Borusławskich teraz nader ważne stanowisko, vice-gospodyni, bo Maryś albo była zajęta Teklunią, albo mężem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.