Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

lub książką, i nie pracowała bardzo. Mówiła śmiejąc się przy mężu, głaszcząc go pod prodę, że chce sobie wynagrodzić te lata, kiedy brała szturchańce i tłukła talerze.
Ze starym Rzepczakiem, jakkolwiek nie złym człowiekiem, Mecenasowa biedy dosyć miała. Naprzód o włos że się nie ożenił z dziewczyną, która w szynku służyła, a wcale nie zasługiwała na wyniesienie jej do dostojności pani Restauratorowej. Potem jakoś z rozpaczy począł się napijać, a pijąc lubił kłócić, a kłócąc zaraz rwał do popierania słów argumentami pięściowemi, co często interwencyę policyi sprowadzało. Musiano go więc wyprawić na świeże powietrze, między spokojniejszych ludzi i Rzepczak trzymał restauracyę i hotel w Siedlcach. Tam stanąwszy odrazu na nieco wyższym stanowisku, zmuszony był się szanować. Marysia jednak nie jedną łzę z jego przyczyny wylać musiała.
Był to wieczór jesienny właśnie i Tekla zajęta swojemi dziećmi, w saloniku z nimi siedziała o szarej godzinie, gdy około okna w przechodzącej dorożce na którą spojrzała — poznała wychylonego Mecenasa. Bywał on u nich dosyć często — ale zwykle z żoną sam rzadziej. W dorożce nie dojrzawszy Marysi, Tekla wybiegła do przedpokoju niespokojna trochę, aby się o nią zapytać. Emila nie było w domu, pilna robota wstrzymywała go tego dnia w kancelaryi, tak że nawet na herbatę nie obiecywał powrócić.
Wchodzący Borusławski miał tak smutną twarz, że Tekla nań spojrzawszy, tem więcej się o przyjaciołkę zaniepokoiła.
— A Marysia? odezwała się od progu.