z ludzi płochym był jak ja. Polowaliśmy, grali, pili i hulali razem. Cześnikowicz miał przy sobie ubogiego szlachetkę, z którym razem chodzili do szkół, poczciwe chłopię, ale gorączkę i dziwaka. Ten uczyć się nigdy nie chciał, ale przy Zaleskim pełnił dziwną funkcyę kamerdynera, leśniczego, przyjaciela... faktotum... Kochaliśmy wszyscy tego Wojciecha, a choć nam na trzpiotowstwie nie zbywało, on nas wszystkich przechodził w szałach... Zuchwały był i niepomiarkowany... zapalczywy... a niepodobna się było nie przywiązać do niego. Pełen wad miał razem tyle przymiotów, i tak coś w sobie sympatycznego, że wcale oprzeć się mu nie było można. Robił z nami co chciał — ale kierował panem i przyjacielem jego po swojemu. Szaloną był pałką. Szliśmy wszyscy pędom do ruiny. Ja pierwszy straciłem majątek i musiałem myśleć o sobie, Zaleski się trzymał niedługo, a gdy godzina wybiła, zgryzł się tak że zachorował i umarł. Nie mógł przeżyć ruiny, którą dawno przewidywać był powinien. Wojciech do ostatniej godziny został przy nim, zaraził się gorączką, przeleżał bez nadziei wyzdrowienia długo, a gdy wstał z łoża... nie miał tylko to co na grzbiecie i żadnego do życia sposobu przy nawyknieniu do zbytku.
Wszystko to działo się na wsi, gdy ja wyrwawszy się ztamtąd, z wielkiego pana zmieniłem się na skromnego aplikanta. Nie wiedziałem prawie co się dzieje z przyjacielem, nierychło dowiedziałem się o jego śmierci. Wojciech ów znikł mi z oczów. W kilka lat, gdym już praktykę prawną rozpoczynał, jednego dnia odbieram kartkę od Wojciecha, zaklinającego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.