szalona pędziła ku Staremu Miastu. Przez drogę Tekla milczała i płakała.
Przed jednym z najnędzniejszych domów starych zatrzymały się wreszcie zdyszane konie. Borusławski podał rękę drżącej Tekli, której sił i tchu brakło... Przed niemi były drzwi wązkie i korytarz ciemny wiodący w głąb kamienicy. Przeszli nim aż na maleńki dziedzińczyk, pełen brudów i śmiecia, który, mijając kałuże i stężałe błoto, przebywać musieli aż do wnijścia na tyły kamienicy, gdzie połamane drzwi znowu ich w ciemną sień wprowadziły. Trzeba i ją było przejść całą, szukając omackiem wchodu do małej ciemnej izdebki, w której mało co więcej było światła niż w korytarzach, zewsząd murami opasanego domostwa.
Ciężkie powietrze pełne stęchlizny i wilgoci, wyziewów cuchnących i woni jakichś leków obwiało wchodzących... których oczy nic zrazu dojrzeć nie mogły.
Mecenas uczuł się pochwyconym za rękę, i głos cichy szepnął mu do ucha:
— Śpi!
Stali więc nie poruszając się z miejsca, gdy zaszeleściło, i po chwilce błysnęło małe światełko... Zapalano małą świeczkę którą stara żebraczka łachmanami obwieszona, starała się drżącą ręką osłonić.
Teraz dopiero mogła Tekla, podniosłszy oczy przypatrzyć się temu schronieniu, w którem jej ojciec długie przebył lata. Izba była niemal na pół lochem, małe w grubym murze okienko, ledwie szarego światła trochę wpuszczało. Po nad nim zwieszało się nizkie sklepienie zczerniałe, zbrukane, miejscami do ce-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.