Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! ta pewna! zaśmiał się profesor... to się okazuje z tego jak ją utrzymują, a kłamią że chcieliby niby na nauczycielkę sposobić! Jak się zowie! Co? gdzie?
Gdy tak rozmawiali — na zegarze gdzieś wybiły trzy kwandranse na pierwszą — profesor spojrzał na swój kieszonkowy i zerwał się jak oparzony biedz do domu.
— Żegnam kochanego Prezesowicza bo mnie tam żona czeka, a jest nieubłaganą co do godzin...
— Ja pana profesora przeprowadzam...
— Ale czy to będzie bezpiecznie?
— Po drodze jeszcze raz wódeczki? odpowiedział Rabsztyńki.
Profesor się ogromnie rozśmiał.
— No! — cóż robić! chodźmy razem, chodźmy.
Jakoż poszli, wstąpił jeszcze do cukierni, profesor wyszedł z niej zarumieniony mocno, i uściskawszy młodego przyjaciela popędził do domu na Nowy Świat.
Pensya pani Filipowiczowej, znajdująca się w dwóch piętrach bardzo poważnie wyglądającego domu, nie nazywała się jednak tem nazwiskiem, ale dawną firmą wdowy pani Montant, która wyszedłszy za owego Filipowicza w widokach tylko administracyjnych — zaślubiła go niby morgantycznie, zowiąc się zawsze urzędownie panią Montant i pensyi nie zmieniając dobrze już znanej denominacyi.
Nie chcemy osłaniać tajemnic małżeńskiego pożycia — ale godzi się napomknąć, że choć Filipowicz akomodował się żonie z uległością niezmierną (kasa była pod jej kluczem), choć był dla niej z uwielbie-