niem, czcią i miłością podniesioną do potęgi najwyższej — pani Montant wcale z niego nie była zadowolnioną. Był roztargniony, papla bez taktu — i choć w potrzebie dawał w niższych klasach lekcye wszystkiego co umiał i czego nie umiał, nie odpowiadał ideałowi jaki oddając mu rękę stworzyła sobie wdowa.
Widząc obok siebie to małżeństwo na pierwszy rzut oka, tłomaczył się jego stosunek. Trudno sobie wyobrazić coś poważniejszego, uroczystego, więcej dystyngowanego nad panią z Villamarinich de Montant... O Villamarinich ona sama mówiła iż byli gałęzią panującego, książęcego w jakichś Włoszech domu. Mąż pierwszy zwał się wprawdzie Montant bez de, lecz tylko przez skromność — nie będąc na odpowiedniem urodzeniu stanowisku...
Pani Eliza z Villamarinich de Montant secundo voto Filipowiczowa... miała około lat czterdzieści kilka, ale zachowała się mimo losu przeciwności wspaniale... Trochę otyła, co jej dodawało powagi, twarz miała pełną, z podbródkami rasowemi, oczy wypukłe, rączkę śliczną... Ubierała się ze smakiem, i profesorowie młodzi, którzy na pensyi lekcye dawali, doznawali niewymownych tentacyi, gdy na nich nieco zmrużone skierowała oczy, oczy, które tyle mówiły że aż strach... ale osoba była surowa nader, i choć grzeczna wielce dla młodych, nie dopuszczała ich nigdy nawet do poufalszej rozmowy... Królewskie sobie nadawała tony.
Obok niej ruchawy Filipowicz ledwie śmiał stanąć... a co było najnieprzyjemniejszem dla niego, iż nieustannie poprawiała go, monitowała, dziwiła się jego niezręczności, brakowi zastanowienia, i mówiła
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.