Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

kto inny, tylko w społeczeństwie położone osoby, które usiłowały jakiś grzech młodości, oczom ludzi złośliwych nieodstępnym uczynić.
Było to tak bijącem, tak przekonywającem, tak oczywistem, wedle wyrażenia pana Filipowicza, iż niepodobna było nic innego nawet przypuścić.
To położenie wysokie tajemnicą okrywających się rodziców, dowodził zresztą dostatek, bogactwo jakie pannę Teklę otaczało.
Płacono za nią znacznie więcej niż za inne panny osobno pozwalano brać lekcye u najdroższych i najlepszych nauczycieli — uczono muzyki, śpiewu, rysunku... i dosyć jej było czegoś zapragnąć, aby po niejakim czasie, Borusławski został upoważniony do sprawienia czego żądała. Oprócz tego obsypywano ją najwykwintniejszemi niespodziankami... Nie dziw też, że na pensyi doznawała względów szczególnych, które się potem prezentami opłacały.
Pomimo tego dostatku i takiego starania o spełnianie wszelkich jej zachcianek, panna Tekla, o ile wnosić było można z jej humoru i usposobienia, wcale nie była szczęśliwą, dręczyła ją ta przedłużająca się tajemnica, to położenie dziwne i jakaś niepewna przyszłość, nieodgadniona.
Wśród myśli czarnych, któremi się karmiła — nie jaką rozrywkę stanowiły zabiegi pana Maksa Rabsztyńskiego, była to nowość pochlebiająca może miłości własnej. Dozwalała mu panna Tekla wzdychać i prawić sobie nader niezręczne słodycze uśmiechając się doń niekiedy, ale nie doznając żadnego bicia serca i uczucia niepokojącego. Pan Maks o czem mówić nie śmiała, przypominał jej lalkę z magazynu fryzyera,