Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli się wie, że z nich wnijdzie się do sali balowej, toć znośniej niż chodzić po jasnej ulicy, nie mając gdzie wejść i przytulić głowy.
— Ale któż ci powiedział, że mnie czeka sala balowa? — zapytała bystro Tekla... — W tem wszystkiem, co się ze mną dzieje są nierozwikłane zagadki — moja droga Maryś — mówiła po cichu smutnie — oni sobie tworzą co chcą na mój rachunek... ale mogą się mylić bardzo. Ja sobie przypominam dzieciństwo... wychowywała mnie dobra, uboga kobieta, bardzo skromnie, nie było dostatków... nikt się nigdy nie dowiadywał o mnie ani do mnie, choć na wsi, bardzo mógł i przybyć i widzieć ktoby był chciał nie będąc postrzeżony. Chodziłam boso... pamiętam... jadłam chleb razowy... w domku było biednie, perkalowa sukienka na święto... Zmieniło się to dopiero na pensyi i to stopniowo, powoli...
Mnie czasem strach ogarnia.. gdy się te wrota zamknięte otworzą, co ja tam zobaczę za niemi? Pustkę może.... dwa trupy.... albo! któż to odgadnie?
Mam lat dwadzieścia... wszakżeby to się skończyć powinno...
— A! moja droga... skończy się aż nadto rychło... nie wyzywaj — poczęła Marysia... otworzy ci się świat szeroki — i woskowane posadzki... po których chodzić tak ślisko... A tego ci nie zazdroszczę. Ja swobodna jak ptaszek polecę, a ty — biedna...
To mówiąc uściskała ją ze łzą w oku i rozśmiała się zaraz.
— A dajmy bo pokój temu. Po co sobie łamać głowę... Co przyjdzie, to przyjdzie.