Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogła byś potem zaraz tę lalkę porzucić...
— A! nie mam ochoty bawić się lalkami...
I śmiały się smutnie.
— Ja sama niezmiernie jestem ciekawą — poczęła Rzepczakówna, jak to się z tobą skończy, bo jużcić tak wiecznie na pensyi siedzieć nie możesz, zwłaszcza teraz gdy się pan Maks tu wkręcił i opiekunowie twoi wiedzą o tem... Filipowiczowie oddali ci przysługę... bo pewnie w ten sposób przyśpieszą rozwiązanie zagadki.
To prawda — przerwała Tekla — na myśl mi to nie przyszło... to mnie pociesza... a! byłoby też dobrze być wyzwoloną.
— Od wąchania pomady, którą się ten Maks smaruje... dodała Marysia... któregoś dnia spotkałam się przypadkiem z jego kapeluszem leżącym na krzesełku... a! okropność!!
— Pomada — to jeszcze nic — ale chustka perfumowana, która serca chce podbijać... ale wszystkie te wonie, które z nim wchodzą do salonu... a!
I śmiały się znowu...
— Ty, moja Tekluniu — mówiła Marysia — powinnaś nawykać do woni i perfum... Ja bym tego nie potrafiła... Mnie każda zalatująca woń ta sztuczna, przeraża myślą iż pokrywa szatański zapach jakiś... Ja wolę już co szczerze śmierdzi! Prawda żem się przy kuchni wychowała i tłusty czad czasem mi się głodnej przyjemnym musiał wydawać...
To mówiąc brzydkie swe, choć czyste ręce wyciągnęła ku Tekli i położyła je przy jej białych, pieszczonych paluszkach.