wczyna służąca, wpadła z bukietem fijołków w ręku... i podała go pannie Tekli.
— Cóż to ma znaczyć?
— A, już to, proszę panienki — panienka się domyśli co ma znaczyć?
I usta sobie dłonią zakrywszy, śmiać się zaczęła, zanosząc prawie, tak jej było wesoło...
— Ja się nie domyślam.
— Et! co to takie rzeczy mówić ludziom, niby panna nie wie od kogo... Jakby tu kto inny z bukietem przyszedł, dopieroby były historye. Ale! toż tylko jeden jest co mu wolno z bukietyma chodzić... to się wie...
I machnąwszy ręką służąca chciała wyjść, gdy Marysia zawołała za nią.
— Panno Doroto!
— Alboż co?
— Przyznaj się — pocałował pannę oddając bukiet?
Dorota krzyknęła zakrywając sobie oczy. Obie panienki śmiać się zaczęły.
— Wszak prawda? dodała Marysia.
— A choćby tam bez grzeczność i cmoknął — to co zawołała panna Dorota.
— Zapewne że to nie grzech — dokończyła Marysia — ale na kawalera co bukiety nosi... to nie ładnie...
Dorotka nagle zpoważniała, podeszła na palcach do panien i załamując ręce — rzekła...
— Co prawda że mnie za każdym razem całować chce... a no — to nic — przecie mi się nie stanie przez
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.