Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

muzyczką, jakąś uczennnicą Fielda czy kogoś równie sławnego, ale reumatyzm w rękach uwolnił ją od produkowania się z grą, i pozostawił tylko z przywilejem surowego sądu o innych młodzieńczych talentach.
O tych zwykle wyrażała się tajemniczo, z uśmiechami, z ruszaniem brwi i potrząsaniem głową, nie tając że ją nie zadawalniały.
— Zapewne! zapewne, mówiła — nowa szkoła... piękne rzeczy, wielka biegłość! ani słowa, ale w dotknięciu... w wyrazie brak mi zawsze tego czegoś... no... już państwo mnie zrozumiecie... tego... i t. p.
Wirtuoztwo pani baronowej weszło było w tradycyę, i nikt nie wątpił że, gdyby nie reumatyzm — nie sprostał by jej ani Rubinsztein ani Bülow nawet.
Z ciocią przybył uperfumowany wdzięcznie strojny z nadzwyczajnym szykiem, piękny pan Maks, na którym oczy pani i panny Eufrozyny spoczywały z rozkoszą. Panna Tekla która z sobą na wieczór jakąś robótkę przyniosła, miała wejrzenie spuszczone skromnie, chociaż pan Maks natychmiast się przysiadł do niej. Ciocia siedząca z panią domu na kanapie, spoglądając na tę hożą parę, szeptały coś między sobą.
Filipowicz, który wieczorami, o ile mu jego obowiązki administratorskie dozwalały, mieszał się nieco do rozmowy, zawsze jednak na baczności mając, aby zbytkiem odwagi żony sobie nie narazić, chodził po pokoju mając ręce założone pod poły fraka. Był to ruch największej emancypacyi i poczucia samoistności dowodzący. Ile razy żona spojrzała nań ostrzej, ręce wychodziły z pod fraka i wisiały po bokach jak u figur woskowych.