tysta... z dumą na nie spoglądał... Maks w krawacie lazurowym, ujętym w wielki pierścień złocisty, w rękawiczkach dwuguzikowych, obcisłych z chusteczką kafową w ręku, z laską o gałce złocistej i misternie wyrzynanej posunął się pieszo ulicą Długą ku Dominikanom.
Dla czego wybrano ten kościół, tak mało arystokratyczny, tak zawsze pełen osób klasy nie dystyngowanej! pojąć nie mógł pan Maks i tłómaczył chyba tem, że chciano się ukrywać?
Dzwoniono na sumę, gdy się zbliżył do wnijścia. Mieszczan rozmaitego kalibru tłoczyło się mnóstwo... ścisk był wielki, a w dodatku po bokach oblegało nieznośne żebractwo... Na samej prawie drodze, dziad bez nóg, na czółenkach, z twarzą wyżółkłą, bladą, z głową wypełzłą, ręce z różańcem do góry podnosząc żebrał w niebo głosy... Napadł tak zaraz na elegancko ubranego panicza, prosząc, zaklinając, modląc aby dał choć grosik nieszczęśliwemu, piszcząc tak nieznośnie, że pan Maks zniecierpliwiony, aż się nań ofuknął! Bo jakże mógł ten głupi żebrak wymagać, ażeby ręką ujętą w dwuguzikową rękawiczkę sięgał dla niego po grosz do portmonetki... w ciasną kieszeń!
— A! nie krzyczże, trutniu jakiś! zawołał zmuszony stać dla ścisku kawaler. To nieznośne tałałajstwo... że to tego do szpitalów nie pozabierają.
Żebrak uważnie popatrzał i zamilkł.
Mieszczanin wąsaty dobył z sakwy trzygroszniak i wsunął mu go w rękę — naści mój Wojciechu — a zmówcie zdrowaś za duszę mojej żony, i nie zważaj, że eleganty was do szpitala wysyłają.
— Niech mu tam Bóg odpuści... rzekł żebrak.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.