Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

przeciw ławek, i myślał oprzeć się o kolumnę jakąś, tak aby mógł jedną nogę zgiąć i nadać postawie więcej wysmukłości, a razem pewne wygięcie figurze i liniją malowniczą. Widywał podobne figury na portretach; kapelusz, chusteczka, ręce z rękawiczkami zawczasu miały nadane sobie role i miejsce wyznaczone. Żałował tylko, że w kościele nie było zwierciadła... Udało mu się, acz nie bez trudu, zdobyć pozycyę żądaną, cisnąc powoli jakąś starą babinę, która na pół klęczała, na pół leżała, modląc się na różańcu... Pchał ją tak nieboraczkę, że w końcu mu ustąpiła... Zabrawszy miejsce, pan Maks ustawił się, uśmiechnął melancholicznie, dobył małą bardzo, ale ślicznie oprawną książeczkę nabożną (pożyczoną od Cioci, która mu doradziła) i trzymając ją opak, udawał że się modli — kiedy nie kiedy bystre jego oko, przechadzało się po kościele. Osób było pełno, ścisk ogromny, ale nawet przypuściwszy, iż interesowane o Teklę osoby — mogły być przebrane skromnie, nie umiał pan Maks odkryć nikogo... coby myśli jego odpowiadał.
Patrzała nań z niezmierną uwagą staruszka, w kapeluszu odwiecznym nakształt futerała, pomiętym i bezbarwnym, z jednem okiem przewiązanem chusteczką czarną, ale była ubrana tak, że ją za żebraczkę wziąść można było. Z drugiej strony otyły w kapocie jegomość, typ rzeźnika bogatego oparty na lasce ze srebrną skówką, modlący się na zatłuszczonej książce... przypatrywał mu się długo także... ale — fe!!
W pierwszej ławce siedziała pani jakaś w kapeluszu z ogromnem piórem strusiem, zbrukanem i posmolonem, ubielona i uróżowana... w atłasach prze-