Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

brał postawę jeszcze bardziej malowniczą i posągową...
Zaczęli już pobożni wysuwać się z kościoła, gdy z drugiej strony umieszczona Ciocia Baronowa przysnęła się do siostrzeńca z uśmiechem.
— Wiesz — szepnęła mu na ucho — tak dalece nic dystyngowanego nie postrzegłam, że w głowę zachodzę... Przypuściwszy nawet, że ci państwo, ta pani czy ten pan... przebrali się... jabym zaraz rysy i krew poznała.... Tu same, same mieszczaństwo chodzi. Nie przypuszczam mistyfikacyi.
— I ja też — rzekł młodzieniec — ale kościół duży... nie bardzo jasny... Ja także nic podobnego nie mogłem dostrzedz.
— Zakazane figury — dodała ciotka. — Podaj mi rękę i chodźmy.
Maks był posłusznym, środkiem kościoła pociągnęli zwolna, z powagą jaka krwi Rabsztyńskich przystała... Mnóstwo ludzi już było wyszło, jednakże we drzwiach ścisk był jeszcze.... a Ciocia zasłaniała sobie nos aby nie wąchać mieszczan, przeciw których specyficznej woni, miała rodowe uprzedzenie. Potrącani nieco — wysunęli się wreszcie na schodki, ale tu, wrzawliwiej niż wprzódy, żebractwo upominało się o jałmużnę i ów obrzydliwy kaleka na czółenkach... podsunął się pod sam łokieć panu Maksowi, tak że nań ofuknąć się znowu musiał... Pani Baronowa nie mająca też w zwyczaju dawać żebrakom nic, aby ich w występnym próżnowaniu nie utwierdzać — ze wstrętem odwracała się od natarczywych dziadów, Maks powtórzył głośno swą uwagę, że policya powinnaby to wszystko pozabierać do szpitalów.