Jeden Maks protekcyonalnie się puszył, gdy niespodziana zaszła zmiana dekoracyi. W ulicy ukazała się amerykanka, pięknemi parą koni zaprzężona, którą powoził sam właściciel, z przepysznemi angielskiemi bakenbardami, za nim z powagą angielską, z rękami na piersiach złożonemi, w kapeluszu z kokardą, zajmował z tyłu miejsce groom — egzemplarz przepyszny!...
Pan i sługa wycięci się zdawali z angielskiej ryciny. Powożący z takim szykiem rozparty był, tak trzymał lejce, tak miał zatknięty bicz, włożony kapelusz, postawione nogi, wściubioną chusteczkę do kieszonki na piersiach, że aż miło nań patrzeć było. Groom znowu gdyby drewniany był, sztywniejszym i głupszym wydaćby się nie mógł.
W chwili gdy ekwipaż ten nadjeżdżał, z wyżyny amerykanki spojrzał na Maksa jej właściciel i uśmiechnął się mu, zupełnie z tą samą dozą protekcyi, z jaką Maks patrzał na Emila. Rabsztyński stracił wnet swą pychę i stał się maluczkim, a nawet nie pożegnawszy towarzysza, poskoczył do amerykanki, w której mu miejsce ofiarowano. Z twarzy jego widać było jak go to uszczęśliwiało. Już na wsiadaniu Emilowi głową tylko skinął... skoczył na stopień, konie się osadziły trochę, groom drgnął i amerykanka wolnym truchtem posunęła się dalej ulicą.
Emil pozostał sam, popatrzał z pewnym rodzajem politowania i zwolna pociągnął dalej.
Kilka słów należy od nas panu Emilowi Drażakowi.
Był on jedynym synem dzierżawcy, z sąsiedztwa Rabsztyńskich. Złe czasy i wypadki, okoliczności od
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.