było ludzi trzymać le bec dans eau, niecierpliwiła się, gniewała. Mąż czynił jej uwagi, całował po rączkach, a to nie pomagało. Owszem im ją więcej uspakajano, tem się stawała niespokojniejszą.
Gdy we środę po ósmej godzinie wieczorem, znikła wszelka nadzieja przybycia pana Borusławskiego, Filipowicz ofiarował się nazajutrz pójść do Mecenasa i zręcznie go wybadać. Rozgniewana pani zakazała mu ten krok bez jej zezwolenia uczynić pod karą najwyższej swej indygnacyi, znajdując że nie powinni byli okazywać niecierpliwości. Filipowicz był posłuszny, a czwartek zszedł zupełnie tak jak dnie poprzedzające. Przybyła na herbatę ciocia Baronowa, która tego dnia miała upartą czkawkę, i ciągle się ratowała miętowemi cukierkami, których woni znowu nie mogła znieść pani z Villamarinich zaczynała się już lękać — Maks chodził pogrążony w myślach — w całej pensyi odbijał się zły humor jej naczelników. Nie umiano sobie wytłómaczyć milczenia.
Jedna panna Tekla była jakoś spokojną, a nawet, dosyć wesołą.
W piątek, widząc że już dłuższa cierpliwość do niczego nie doprowadzi, administrator postanowił ukradkiem udać się do Mecenasa.
Nie była to rzecz łatwa, gdyż pani utrzymująca kassę, ścisłą także kontrolę miała nad godzinami małżonka i oddalić mu się nie dozwalała, bez ważnych powodów. Musiał więc skłamać i wykazać niezbędną potrzebę porozumienia się z rzeźnikiem, dostarczającym mięsa do kuchni. Od niejakiego czasu stosunek jego do kości, fatalniej coraz się zmniejszał... Kości brały górę, a płaciło się za nie jak gdyby zawierały najpo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.