— Gdy już jestem tak szczęśliwy — to pozwolą panowie — pan profesor — wypić jeszcze buteleczkę porteru ze mną.
— Jakiś bardzo zacny człek — pomyślał profesor — przyzwoity w obejściu się.
Podano porter. Rozmowa się ożywiła, pan Emil przyznał się, że rad był ze światłych uwag profesora korzystać, pracując nad dykcyonarzem. Filipowicz z którego światła nigdy nikt nie miał ochoty czynić użytku, nawet pensyonarki, które go nie słuchały, uczuł się pochlebnie połechtanym.
Skończyło się na tem, że gdy po śledziu porterze wyszli, a Maks kwaśny pospieszył do Ciotki, pan Emil ofiarował się przeprowadzić profesora... i w ciągu podróży na Nowy Świat, ujął go niezmiernie... Zgadało się nawet i o tem, że gdyby kiedy lekcye jakie ciężkiemi były dla strudzonego administratora — pan Emil przez gwałtownie dlań powzięty szacunek — gotów by je był za niego — dawać darmo!!
Po porterze częstokroć serce się otwiera — i nie dziw, że rozstając się Filipowicz z Emilem byli w najlepszym świecie stosunku. Profesor mówił sobie po cichu że — skarb znalazł, bolał tylko nad tem, że żona jego i panna Eufrozyna, tak były względem młodzieży niedowierzające.
Gdy wrócił i zmuszony został prawie natychmiast stawić się przed żoną, śledczego oka nie uszły porterowe kolory i pewien rodzaj ekscytacyi nerwowej jakiej uległ profesor.
— A już...
— Ale nie...
— Kiedy ja mówię!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.