Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczyło Emila... twarz Marysi śmiertelną się bladością okryła, potem ognistym rumieńcem, potem potarła dłońmi po twarzy, wróciła do drzwi, i — postarała się hałaśliwie niby wejść, aby przyjaciołce nie uczynić przykrości i wstydu.
Marysia miała dobre serce i delikatność wrodzoną, której nauczyło ją może właśnie to grubijaństwo co ją otaczało w dzieciństwie. Nie dała po sobie poznać wcale, że odkryła tajemnicę: czule drżąco, prawie ze łzami uściskała przyjaciołkę, siląc się na wesołość, gdy w istocie serce się jej ściskało.
— Musiałam trochę otworzyć okno — odezwała się zmieszana nieco Tekla, bo tak dziś gorąco.
— Gorąco — gorąco! machinalnie wachlując się odezwała Marysia. Cóż u ciebie słychać?
— Nic a nic...
— Mecenas nie dał znać? spytała Rzepczakówna, która zarówno jak Tekla o wszystkiem wiedziała, bo się panie wypaplały.
Tekla się uśmiechnęła spokojnie.
— Ten poczciwy Borusławski, rzekła, myślę, że się bardzo spieszyć nie będzie. Ja mu powiedziałam całą prawdę. Uważałam z niego jednak, że uważają to za konieczność — ale, może przecie nie zmuszą!
— Przynajmniej nie za pana Maksa! żywo poczęła Marysia — to lalka... a w dodatku wiem bo słyszałam od osób co dobrze wiedzą — ten Maks nie ma nic... wszystko stracił.
— A to chwała Bogu! w ręce uderzając zawołała Tekla... tem lepiej — tem lepiej!
Marysia długo popatrzyła jej w oczy... i uściskała ją jakoś rzewnie.