dzi do stołu, bo u nas się stołuje... widuję go spotykam... Mogę mu powiedzieć co każesz, odnieść ci co on mi poleci.
— A niech Bóg broni! odezwała się Tekla chwytając ją za ręce. Zlituj się... ja nie chcę...
— A zbliżyć się przecie potrzeba, kiedy już... znacie się dawno i szukać sposobów...
— Przynajmniej nie ja pierwsza — oburzyła się Tekla.
— To prawda... masz szłuszność, ale że też ten człowiek nie miał odwagi nigdy mnie o to zaczepić?
— Ależ miłość powinna być tajemniczą, między Bogiem a temi co się kochają — przerwała ośmielając się Tekla, czyż ty nie czujesz tego że...
— Czuję, rozumiem! zrywając się i biegając po pokoju zaczęła Marysia — wszystko to prawda... Nie ma sensu w tem co mówię — a — takbym was chciała widzieć szczęśliwych!!
Złożyła ręce i oczy podniosła ku niebu.
Teraz Tekla pobiegła ją uścisnąć i popłakały się w swych objęciach. Marysia nie powiedziała już słowa... siadły obok siebie i dumały. Po chwili dopiero Rzepczakówna cicho poczęła znowu pochwały Emila.
— Takiego drugiego nie ma — mówiła — ojciec mój, wszyscy co się z nim spotykają, szanują go i kochają. A dobry jest... a miłosierny, a rozumny i dowcipny. Parę razy z drugiego pokoju słyszałam, gdy się rozgadał z artystami, którzy do nas też przychodzą gdy im pieniędzy zabraknie... Umie wiele... ja myślę, że wszystko umie.
— Ale ty bo się sama w nim kochasz! nagle zawołała Tekla.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.