Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

mi rany, com je sobie na nogach jaskrem porobił i wilczem łykiem, to dopiero sypią się jałmużny i bez Węgier. Jakież to dziecko, panie Rebe?
— Co wam o tem wiedzieć? Ja tobie na ręce oddam, a ty jak bywało konia poprowadzisz.
— Wiele jemu lat? — spytał Lagus patrząc w oczy żydowi.
— Nu dziecko... czternaście, piętnaście lat.
— I gada mi o dziecku! toć chłopiec?
— Chłopiec i dziecko, wszystko jedno.
— Dziecko na ręku poniesiesz, a takiego chłopca jak prowadzić?
— O! wa! za rękę, a choćby związawszy.
— Toć ludzie zobaczą.
— Jaki ty głupi Lagus — rzekł żyd odwracając się — on musi pójść z tobą po dobrej woli.
— No, to na cóż go prowadzić?
— On sam nie trafi — rzekł Hahngold śmiejąc się szydersko.
— A zechceż on pójść dobrowolnie?
— W tem ja... nauczę cię, co masz gadać.
— I jakaż za to zapłata?
— Zapłata? No, no... jak odprowadzisz, to się potargujemy.
Lagus głową pokiwał.
— Zapewne! Ty to taki mądry ze wszystkiem, ale ja nie ze wszystkiem głupi.
— Naprzód, czy ty się tego podejmiesz?
— Czemu nie, ale to jak dla jakiej zapłaty. Bo widzicie ja taki coś i siedząc na miejscu użebrzę, powtóre, com sobie nogi teraz pokaleczył, to trzeba do drogi pogoić, a potem powróciwszy kaleczyć znowu,