— Cicho! cicho! szarańczo, odfuknął Lagus, napróżno się zapierasz i wrzeszczysz, moje ty dziecko jesteś i musisz iść za ojcem.
— Za ojcem! głośniej jeszcze zapłakał żak, szarpiąc się. — Na Boga! ratujcie, ratujcie mnie.
— Cicho! bo ci ręce połamię, odrzekł ponuro Lagus, ręce i nogi połamię niecnoto. — Idź, nie opieraj się i nie krzycz, bo ci łeb o ścianę rozbiję. — Idź, mówię a nic ci się złego nie stanie.
— Ale dokąd-że mnie prowadzicie?
— Milcz, dzieciuchu — milcz. —
Pomimo groźb, Maciek nie przestawał wzywać ratunku ludzi, i gdy mimo kościoła przechodzili, spodziewając się że tam być musi Agata, znowu głośniej jeszcze krzyczeć począł. Ale nikt nawet głowy na wołanie nie odwrócił, przechodzący myśleli, że dziad prowadzi własne krnąbrne dziecko. Lagus tymczasem wlokąc za sobą Maćka, pospieszał.
Zchodząc z większych ulic, puścił się oszyjkami, przechodniemi kamienicami, tyłami domostw ku mieszkaniu Hahngolda na Kazimierz kierując.
Już byli uszli kilkaset kroków, a dziad ściskając rękę żaka w żelaznej swej dłoni, burczał ciągle na płaczącego, gdy na zawrocie w uliczkę oko w oko spotkali się z panem Czuryłą.
W szaraczkowej swej kapocie, podpierając się kijem, stary szlachcic kroczył powolnie, gdy naprzód głos dziecka, potem widok jego uderzył zamyślonego.
Czuryło poznał sierotę i podnosząc kij, cały zczerwieniony zastąpił drogę dziadowi.
— Stój, łajdaku, zawołał, gdzie to dziecko wleczesz?
Lagus zmięszał się, a Maciek począł wołać: ratuj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.