Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie panie — ratuj mnie panie!
— To moje dziecko, co wam dokąd je prowadzę.
— Kłamiesz, złodzieju! zawołał Czuryło, nie twoje, ja je znam — to Maciek sierota, gdzie go prowadzisz! Puść go zaraz, a nie to ci łeb rozbiję.
Lagus zdawał się chwilę rozmyślać, potem nagle porwał żaka oburącz i jak pióro na plecy zarzuciwszy, puścił się uciekać. Ale Czuryło drogę mu zastępując, kijem po łbie uderzył.
Jedną ręką utrzymując żaka, żebrak drugą świsnął potężnym swoim koszturem, który czapkę tylko z głowy szlachcicowi zrzucił. Na krzyk dziecka i Czuryły, okna się pootwierały na ulicę, ale nim ciekawi dobiedz potrafili, już żebrak zepchnąwszy starca, puścił się szybko dalej. — Szlachcic odurzony razem i upadkiem, ostatkiem sił jeszcze rzucił się gonić za Lagusem.
Napróżno — żebrak wkrótce zniknął na zakręcie. Wybiegli mieszczanie poczęli zatrzymywać pana Czuryłę i rozpytywać go. Opowiadanie choć krótkie zabrało chwilę czasu, kilku zaraz puściło się w pogoń na różne strony, ale zapóźno. Lagus skrył się między budowlami gdzieś i zawiązawszy chłopcu gębę szmatą, przycisnąwszy dłonią, czekał, aby się uspokojono.
Tymczasem jak z małej częstokroć rzeczy, rozruch w mieście powstaje, wołanie pana Czuryły, rozbieżenie się kilku ludzi, zruszyło wszystkich, pootwierały się okna, powybiegały kobiety, zaczęły się formować kupki ludzi i z ulicy w ulicę najdziksze przebiegać poczęły wieści. Jedni mówili o pożarze, drudzy o rozboju, inni o porwaniu dziecka, inni o pochwyceniu kobiety, inni o gwałcie popełnionym na kościele, inni o samobójstwie.
Czuryło rzuciwszy nagromadzonych w miejscu, gdzie