się spotkał z żebrakiem pospieszył do bursy. Po drodze spotkał gromadki idących za jałmużną i kilką słowy opowiedział im o porwanym żaku.
Natychmiast wrzaskiem rozległa się ulica, wszyscy z pod kościołów, z pod figur, z domów, chodzący za chlebem i jedzeniem, skupili się i rzucili w różne strony, zwołując bracią zewsząd, do wspólnej obrony. Wnet przerobiono ten wypadek na napaść żydowską, na zamordowanie żaka przez Izraelitów. Przechodzący żydzi napadnieni, odarci, bliższe domy żydowskie zrabowane.
Noc już była, a tumult wzmagał się jeszcze. Napróżno senjorowie wyszli i profesorowie kollegiów, aby uśmierzyć rozruch, który się obiecywał przerodzić w ogólne zamięszanie i pociągnąć całą młódź uczącą.
Jak zwykle żakom przestrachu tylko było potrzeba, do wrzawy. — Historja Maćka sieroty, coraz dziwniej opowiadana, rozżarzała niechęć przeciw żydom. — Rozstawiano po ulicach straże, obsaczono drogi na przedmieścia, a kupy zbrojne w kije, ożogi, szable, przebiegały po rynkach i aż po ciemnych zakątach miasta. Wszystkie domy pozatarasowywano, z mieszczan nikt już nie śmiał wyjrzeć na miasto i głowy tylko ciekawszych wyzierały przez w pół otwarte okna.
Z ciemnej uliczki, powolnym krokiem wysunął się Lagus, sam jeden, podpierając koszturem i stękając. — Spotkał się z kupą żaków, która go zatrzymała.
— Zkąd idziesz sprosny dziadzie? — krzyczały dzieci.
— Zkąd, zwyczajnie z włóczęgi, dziateńki, za jałmużną. — Ale co wam takiego, że po nocach wrzawę robicie?
— Żydzi żaka porwali! zawołali wszyscy, żydzi, żydzi! Bij żydów!
— Patrzcie niewiernych, dodał dziad — zawsze swoje,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.