zawsze swoje, taki to prawda że im do macy krew potrzebna chrześcjańska! I jakże to było?
— Szlachcic na swoje oczy widział, jak odarty żyd.
— Taki widział.
— Na swoje oczy, nawet go żyd pobił.
— Ale nie żyd — zawołał ktoś z boku, tylko dziad, patrzajcie to może ten sam.
Lagus zadrżał.
— Dziad! o to już dziateńki złość ludzka! Co im dziadowie zawinili? Dziad! a poco dziadu dziecko?
I począwszy mruczeć pacierz, odsunął się kilka kroków.
W tem Czuryło pilnujący się ulic ciągle ujrzał Lagusa.
— Trzymajcie dziada, zawołał, to on! to on!
— Łapaj, goń!
Ale Lagus puścił się co miał sił ulicą i roztrącał w prawo i lewo koszturem machając żaków. — Byłby pewnie umknął, gdyby nie Agata, która rozstawiwszy ręce, rozkrzyżowana, drogę mu zastąpiła. — Lagus nie mogąc się w pędzie wstrzymać, wywrócił i padł. Żacy przybiegli i krzyczącego, wyrywającego się, pochwycili. Nadbiegł Czuryło.
— Gdzieś podział dziecko? zawołał, mów gdzie je podziałeś?
I Lagus jęczeć począł. — Co chcecie od biednego żebraka?
— Czegóżeś uciekał? przerwał bijąc go szlachcic.
— Przeląkłem się! panie. Na Boga, puśćcie mnie — czego chcecie od biednego nędzarza? co wam winien?
— To on go porwał, to on! powtarzał Czuryło, wiązać go i na ratusz do więzienia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.