Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do więzienia! krzyczała Agata — przychodząc do przytomności. — Mów, mów, co zrobiłeś z dziecięciem?
— Z jakiem dziecięciem — ach! zlitujcie się, zlitujcie się! To żydzi! to żydzi, to nie ja! ten szlachcic sam nie wie co mówi. — Puśćcie mnie.
Gdy tak krzyczą i kupa pospólstwa co raz większa się do koła zbiega, a żacy Lagusa krępować myślą, dzwon kościelny, jeden i drugi ozwał się ponuro na pożar. —
— Gore! gore! krzyknęło kilka głosów.
— Gore! głośniej jeszcze wrzasnął dziad.
— Trzymajcie go! wołał Czuryło — trzymajcie go!
Agata i szlachcic uczepili się Lagusa, gdyż w tej chwili żacy zapomniawszy o wszystkiem, poczęli podnosić głowy, szukając łuny na niebie.
Urwis tymczasem w pośrodku stojąc, odwoływał swoich — do ognia. Dziad obejrzał się tylko, strzęsnął, zamachnął kijem i widząc, że nań mniej zważają, między ciemne domostwa uciekł.
Dzwony coraz głośniej, jeden za drugim, ze wszystkich krańców miasta — wołały — Gore! gore! Lud przerażony szukając ognia i żacy puścili się także na ratunek do pożaru.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.