sprawić i wpisu opłacić, — bo mówi taki, że o żebranym chlebie się tu przyciągnął.
— A co jemu pomoże magister Pudłowski?
— Może co poradzi.
Hahngold głową pokręcił, oczyma rzucił i kiwnął na chłopca, który nieśmiało zbliżył się ku niemu.
— Co to? wy do szkoły przyszli?
— Jeżeli mnie przyjmą. —
— Jak wy się nazywacie?
— Maciek.
— Maciek! A! a więcej. —
Chłopiec się zmięszał, zczerwienił i dodał.
— Więcej nie wiem. —
— Jużciż macie nazwisko? —
— A! nazwisko!
— Tak, nazwisko — dorzucił ciekawie Pawełek Soroka.
— Nazwisko — Skowronek. —
— Piękny ptaszek! zaśmiał się Paweł. — Ty Skowronek, ja Soroka, ot nas dwoje ptaków, ale Sroka większa i piękniejsza. Czarna na niej sutana — a komeszka biała.
Chłopię nic nie odpowiedział, a żyd zrobił minę jakby nazwisku nie wierzył, i powtórzył kilka razy pod nosem — Skowronek — Skowronek!!
— A macie wy co pieniędzy z sobą? spytał Hahngold.
— Jeden grosz biały, co mi go dał jakiś litościwy człowiek. —
— W szaraczkowej kapocie — siwy — dorzucił żyd.
— Właśnie. —
— Znam go, mruknął żyd — zawsze jeden! zawsze ten sam!
I dodał po cichu, do siebie:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.