Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

jego łapkę. I nie dziw, ma nie mało pracy, którą nie lubi gdy mu przerywają — pisze śliczną łaciną, fraszka Gamfredowa, poemat! — Nikt nie wie o czem, łapaliśmy tylko karteczki na których pełno było wierszy łacińskich poprzekreślanych i pomazanych. Całe dnie siedzi, a niekiedy aż na dole słychać, jak skanduje. Kto go tam zresztą wie co robi i dla czego się zamyka, że i chłopiec bez pozwolenia nie wejdzie. — Nawet dziurka od klucza zasłoniona. — To człowiek skryty i niedocieczony.
Zadzwonili.
Chropowaty głos ozwał się ze środka po łacinie.
— Kto tam?
Studiosi ad Dominationem Vestram venientis!
Studiosi! pisnął głos ze wnętrza — Ite ad scholam, occupatus sum.
— O! to mu się zebrało na łacinę! a słyszysz jaka łacina! zawołał Pawełek.
Domine magister — dodał — pauper ad te veniens studiosus.
Ite ad diabolum! ite et attendite.
— Czy rozumiesz? mówi żebyśmy szli do djabła, a my przyszli do niego i taki koniecznie się dostaniem — to tak zawsze.
Domine magister — Beanus est, studiosus novus; ad Dominationem Vestram, consilij gratia veniens.
Ite ad diabolum, powtórzył głos ze środka, studiosus et beanus, asini ambo
Gratias agimus. Aperite.
Na te ostatnie słowa uporczywie dopominającego się wpuszczenia Pawełka, odryglowały się drzwi, wysunęła się głowa.