Żaków gospoda w odległej części miasta była położona. Budynek to stary, jednopiętrowy, z popękanemi od pożaru murami, z okopconemi ściany, dwoma nierównemi kominami, nad spiczastym górującemi dachem. Kilka schodów kamiennych wychełtanych wiodło do wązkich dębowych drzwi okutych, które jedyne do niego wejście stanowiły. Nade drzwiami niezgrabnie namalowany ptaszek, a raczej pisklę z dzióbem żółtym otwartym, siedzące w gniazdku, otaczał wieniec suchych gałęzi, pod nim dwie miotły na krzyż leżały. Okna okiennicami popękanemi zaparte były, a cichość panowała we środku. —
— Jeszcze niema nikogo — rzekł Pawełek zajrzawszy, poczekajmy i przejdźmy się ulicą. To mówiąc wziął za rękę Skowronka, który w posłusznem szedł za nim milczeniu i pociągał go dalej z sobą.
W tej chwili ubogi żak, boso z dzbanuszkiem nadbitym i próżnym w ręku, zaszedł im drogę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
III.
OTRZĄSINY.