knięte zostały, ozwał się ogromnym krzykiem tłum cały. Jedni wrzeszczeli bebe, drudzy nieforemnie podnosili głosy, cienkie, piszczące, dziwaczne, naśladujące głosy ptaków i źwierząt.
A na czele idący śpiewali pieśń, pół łacińską, w pół polską, której ułamki niekiedy tylko dochodziły do uszu biednych trzech żaczków.
— Gospodo — gospodo, prowadzim ci gości. — Otwórz drzwi swoje, oto dzieci twoje, wiodą tobie baranki, wiodą tobie ptaszęta, niosą ci koźląt kilkoro na ofiarę. —
— Gospodo — gospodo — otwórz nam drzwi swoje, prowadzim ci podróżnych, daj się im umyć w łaźni, daj otrząsnąć z brudu i pyłu i odpocząć chwilę.
A drzwi stały zamknięte — poczęto w nie bić coraz silniej.
— Gospodo, otwórz się, albo cię będziem prosić, jak prosiły trąby murów Jerycho, jak prosił Samson aby mu ustąpili Filistyni. Mamy w ręku, mamy nie oślą szczękę ale całych trzech osłów.
Na te słowa otwarły się drzwi z hukiem, ogromny krzyk powitał wejście do żaczniczej gospody. Stary żak Depositor, postąpił na wschodki i pociągnął za sobą beanów.
— O! musicie być wielkiemi osiami, kiedy się was ulękły okute drzwi dębowe. — Chodźcie za mną, a otrzyjcie się z beanij waszej. — Chodźcie.
Ale na widok czarnego, ciemnego korytarza, w którym nic widać nie było, jeden z nowych żaków począł się silnie w tył opierać, krzyczeć, cofać, płakać, a nareszcie łajać, poskoczyli dwaj starsi za nim idący, podsadzili go i cały tłum za pierwszymi sypać się zaczął do gospody.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.