pomimo że użył do tego wszystkiej pozostałej z poprzedzających wycierpianych prób siły — nic nie dokazał. Korek bowiem wyciosany razem z kałamarzem, zrobiony był umyślnie dla Beanów. — Patrzając na usiłowania żaka, tłum począł śmiać się i wrzeszczeć.
— Patrzcie, wszak ci to ciele i kałamarza nawet odetknąć nie umie! O Beanus! O!!
Drugi żak chcąc się lepiej popisać, pochwycił korek zębami; nowe śmiechy, nowa radość i wrzawa.
Wtem Depositor przystąpił do Maćka.
— O! o! to ten pewnie pisać umie, bo mu jakiś papier z kieszeni nawet sterczy. — I przychylił się do chłopięcia, które niespokojnie oglądało się, udając że mu wyciągnął z kieszeni papier, przysposobiony wprzódy.
— Toć to list od Matuni!
Żacy rozśmieli się na całe gardło.
— Posłuchajmy no co pisze.
Maciek choć wiedział dobrze, że list ten nie mógł być mu wyjęty z kieszeni, przecież mimowolnie poczerwieniał, pobladł i dwie łzy perliste zakręciły mu się w siwych oczach.
Depositor czytał poważnie, co następuje:
— Miły synu! — Od wyjścia twojego z domu, biedna matuś wasza oka jeszcze nie zamknęła, tak jej pusto i tęskno za tobą. Co za dziw! tak piękne i miłe postradawszy chłopię! Łzy mi z oczów płyną, gdyby ze źródła, aż mi na twarzy wyryły dwa głębokie rowy i głębszą jeszcze na brodzie sadzawkę. — A ty tam kędyś wesoło w świat puściwszy się, biednej macierzy swojej ani wspomnisz? Dyć nie pamiętasz, ile boleści, ile bezsenności, ile choroby, ile głodu i tęsknicy i wszelkiego złego przecierpianego dla cię — kosztujesz od czasu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.