jakeś na świat przyszedł! A tociem ja cię obwijała, chuchała, papką karmiła, mleczkiem poiła, zielonem trawki bawiła, białą płachtą ukrywała, krasną czapeczką stroiła, na rękach po nocach całych nosiła, nogami kołysała, hućkała, niańczyła, piersią własną żywiła, ażem sama z niewczasu wyschła i na pół przymarła. A ty tego wszystkiego zapomniawszy — poszedłeś w świat, nie powiedziawszy — Bóg zapłać. Mnie się zaś gorzej jeszcze serce kraje, dusza ściska, gdy wspomnę, co tam bezemnie na świecie robić będziesz? A kto ci tam papki zgotuje, powijaczki wygrzeje, mleczka przyprawi, piersi da i utuli gdy zapłaczesz? Jeszcze w taki niepoczciwy idziesz świat, gdzie cię ludzie nie pożałują, nie pogłaszczą, a owszem szturchańcami i łajaniem karmić i napawać będą! Boć to i na otrząsinach najesz się dobrze wszystkiego, biedny chłopcze, aż mi na wspomnienie serce schnie i łzy się cisną na oczy. Oj! czemuś ty lepiej nie w ciepłej izbie za piecem, nie u pani matki pod fartuchem!
Gdy tych słów domawiał Depositor, który list cały z udaną a pełną śmieszności powagą i dziwacznemi intonacjami czytał, rzucił w oczy kartkę Maćkowi.
Śmiechy i oklaski wstrząsły stare okopcone sklepienie gospody żakowskiej. —
Śmieli się wszyscy, nawet dwaj nowi Beanowie do rozpuku, a Maciek, któren w przeszłych próbach tak nieczułym czy wytrzymałym okazał się na bicie, razy i szyderstwo, wśród czytania listu nie wiedzieć dla czego, na imie matki zapłakał. Łzy potoczyły mu się gęste, czyste, srebrne po twarzy i lały ciągle, lały długo po cichu — a z wejrzenia, z miny wyczytać było łatwo, że Maciek nad czemś niewidzialnem tłumowi, przed
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.