wspomnieniem jakiemś tak gorżko zapłakał. — I bliżej stojący tych łez potajemnych, mimowolnych, użalili się; a gdy reszta żaków śmiała, oni w milczeniu stali.
— Czegoś płakał? spytał go Depositor po cichu, — spostrzegłszy łzy. —
— Po matce — odrzekł chłopiec cicho. —
— Tyś sierota? —
— Sierota! sierota! zawołał Maciek zakrywając twarz rękoma. — A wy! wy! bez litości jesteście. — Na co święte imie matki mieszać do tych obrzędów?
— Daruj! rzekł wzruszony Depositor, któremu czarny was drgnął jakiemś konwulsyjnem wykrzywieniem wargi. — Stało się i skończyło! Taki zwyczaj!
— A teraz — dodał głośno nabierając znowu miny i tęgości. — Podziękujcie Beanowie za skończone otrząsiny. — Cóż to stoicie? nie myślicie dziękować?
— Za co? spytał Jasiuk.
— Za co? rzekł Depositor. — O puste głowy! o Beanowie prawdziwi! Alboż jeszcze nie wiecie, co to wszystko znaczyło! jak wielka nauka i symbolum w tem się wszystkim ukrywa? O Beanowie prawdziwi! Będziecie żyć i będzie was życie, będą was ludzie otrząsać sto lat, a nie otrząsną z Beanij. — Tak jako my was dziś chwilę, tak lata długie potem bezduszny świat szarpać was będzie, naigrawać się, bić, przerabiać po swojemu, rogi przywięzywać i rogi obcinać — mydlić i golić. — I każą wam pisać bez atramentu i czytać gdzie nie napisano. — A wszystko światu będzie źle aż póki się nie pokłonicie mu i nie zrzucicie woli swej, poczciwości swej i dumy! Na progu życia ta maleńka próba, zwiastunka niektórych i cięższych, to jedno nic, w miarę tego co was czeka. — Walka z nę-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.