Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

w pocie czoła zarabiać. — Pani Janowa była poszła za wdowca, co miał dzieci z pierwszej żony, a ubogo się miała, bo ją wziął biedną sierotę, bez wyprawy nawet, w jednym kabaciku i białej koszulce. Póki żył mąż wiodło się siako tako, a gdy zmarł, pasierbowie okazawszy że majątek był macierzysty, bez szeląga macochę za drzwi wygnali, gierady nawet nie dawszy. Zabrawszy w węzełek co miała ciepłą ręką męża danego, nie bez sporów i o to jeszcze z pasierbami, wyszła pani Janowa drugi raz sierotą w ulicę i spojrzawszy w górę na lazurowe niebo, spytała się anioła stróża co począć z sobą? — Coś jej wtedy szepnęło, sprzedaj klejnociki, nie potrzebne suknie, a siądź kupczyć i pracować. Gorżko było Janowej zejść tak z rysiej szubki i łańcucha, z poczetnego miejsca w kościele, z rydwaniku, na bruk, na piechotę i pracę. — Ale co było począć?
I tak jednego białego ranku, nowy żółty stragan sosnowy zatoczył się na próżne miejsce podle pani Marcinowej. Marcinowa wybiegła zobaczyć, co tam za licho sąsiadkę jej dało. A trzeba wiedzieć, że pani Janowa w lepsze czasy kupowała bułki i obwarzanki, jaja i masło u Marcinowej.
— Ha! tać to pani, jejmość!..
— To wy, Marcinowa! — I poczęła płakać.
— No! no! dajcie pokój łzom, jejmościuniu. Dalipan, to taki dobry i wesoły chleb, żebym go na żaden inny nie pomieniała! Zobaczycie. — A ja wam daję słowo, jak moję Jagusię kocham, że wam szkodzić nie będę, kupującego nie odwołam, owszem pomogę.
Pani Janowa także przez samą wdzięczność dla sąsiadki, nigdy jej szkodzić nie myślała. Wkrótce zwią-