Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakiś żaczek wysunął się z białym kogutem naprzeciw.
— Kto co stawi na mojego? — odezwał się starszy. — Były bowiem we zwyczaju zakłady, a wygrywający zwykle właścicielowi koguta albo całą, albo znaczną część wygranej oddawał.
Między widzami wszczął się szmer, kilka rąk przycisnęły się w górę, kilka głosów wykrzyknęły:
— Bliżej panowie zakładnicy!
Ale za ściskiem trudno się było zbliżyć. Nareszcie gdy pieniądze złożone zostały z obu stron, na przygotowanej ku temu czapce starszego żaczej gawiedzi — dwa koguty stanęły przeciw siebie.
Oba już były rozdrażnione, nakarmione ostremi potrawy, upojone i zajadłe.
Wielki kogut złocisto pióry, poczuwszy się wolnym, nasrożył, strzepnął skrzydła i puścił zaraz zniżywszy głowę jak baran, kiedy chce buksnąć barana. Biały przeciwnie podniósł szyję i kukuryknął.
Wszyscy w śmiech z białego, zwłaszcza że na głos jego śpiewu, co było kogutów, wszystkie śpiewać poczęły, na różne głosy. Biały tymczasem, wcześnie już odśpiewawszy zwycięztwo, a ujrzawszy przed sobą zapaśnika gotowego do boju, podskoczył, szyję wyciągnął, oczy wytrzeszczył, pióra mu się najeżyły i strzepnąwszy skrzydłami, dziobem w głowę nieprzyjaciela ciuknął.
Złocisty antagonista nie spodziewał się tak zuchwałej zaczepki i odurzony razem, do góry podniósł głowę, gdy tymczasem biały, znowu zamachawszy się, podskoczywszy, dziobnął go koło szyi. Dłużej już cierpliwości brakło czerwonemu, chwycił się z całą siłą na słabego przeciwnika, jakby go miał zdusić i zniszczyć. Biały