Stare przysłowia mówiły:
Gorzej niźli raka
Obawiaj się żaka.
— Papieru do wody, pióra do ognia, a żaka do żony nie przybliżaj.
Tych przysłowiów trzymali się wszyscy i nie było domu, do którego by żak dorosły mógł mieć przystęp. Skazany na wieczne zdaleka poglądanie niewiastom w oczy, bez możności zbliżenia się ku nim, podwójnie gniewem i namiętnością gorzał Urwis. I byłby rzucił suknię żakowską, ale co potem począć, gdzie się udać, jak na chleb zapracować? A potem, nie bardzo bo mu się też i chciało pracować, wolał żakować, swawolą i piosenką przerywając rzadkie godziny nauki.
Taki to był towarzysz, który w tej chwili zawołał z tyłu na Maćka.
Maciek odwrócił się ku niemu.
— Czego chcecie?
— Słuchaj no! tyś nie głupi, z oczów ci patrzy roztropność. — Wytrzeszcz że oczy do góry, widzisz co tam na półce?
— Cóż? sery! — rzekł Maciek.
— Leź że po nie i dostań mi je. —
— Alboż to twoje?
— Głupiś! gdyby moje były, to bym sam po nie poszedł.
— A kiedy cudze, po cóż ich chcesz dostać?
— To dla żaka gratka.
— Idź-że sam po nią.
Urwis, który nie przywykły był do nieposłuszeństwa, spojrzał naprzód ostro w oczy Maćkowi, potem parsknął śmiechem.
— Czy ty jeszcze Beanus?