Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż ja od nich lepszego?
Kobieta chciała zdaje się coś powiedzieć, potem zastanowiła się, zmięszała i posunęła kilka kroków.
Maciek ją za suknią wstrzymywał.
— Poczekajcie, słowo jeszcze, słowo... Agato!
— Jutro! jutro! znajdziecie mnie u wrót Panny Marji, a teraz muszę śpieszyć.
— Może potrzebujecie pieniędzy — rzekł dobiegając do oddalającej się żak — oto co mi dał Czuryło, weźcie, weźcie.
— Ja! od ciebie! daj-że mi pokój dziecię! nie miała bym sumienia.
I wyrwała się mu chcąc ujść.
W tem w cichej uliczce, dał się słyszeć stłumiony gwar, szelest kroków i chód kilku pośpieszających osób. Nikogo jednak widać nie było, gdy nagle z ciasnego oszyjka między dwoma wysokiemi kamienicami, wyrwało się kilku żebraków, zmierzając ku uchodzącej Agacie.
Na przodzie szedł ogromny, barczysty chłop z nagą, obrosłą czarnym włosem piersią, z rozczochraną głową owiniętą szmatą zbrukaną, z kijem w jednym ręku, długim biczem w drugim. Kawał sukna granatowego związany pod szyją spadał mu na plecy, zdarte buty powiązane łykiem i sznurami do nóg poranionych okrywały niespełna stopę. Na żylastej szyi, którą włos głowy i brody w części osłaniał, spadał zwieszony na sznurze cynowy medal z N. Panną. — Twarz sroga, zmarszczona, czarna od słońca i wiatru, zaczerwieniona ku policzkom i przy oczach, świeciła białkami, które czarnym ślepiom dodawały blasku i wyrazu zbójeckiego. Torby na ramionach zawieszone, krzyż z różańcem