Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do naszego. — Powinnaś wiedzieć, że nie tylko w Krakowie, ale i we Lwowie i Wilnie i po wszystkich większych miastach są Bractwa żebrzących, w których księgi wpisać potrzeba aby mieć prawo rękę pod kościołem wyciągać.
— Nie wiedziałam o tem, odpowiedziała kobieta. —
— Jak mogłaś o tem nie wiedzieć, zakrzyczał Lagus, kiedy i na wiosce, nietylko żebrak, ale nawet pielgrzymi i pokutnicy idący do miejsc świętych, plebanom oznajmywać się muszą i mieć świadectwa pod pieczęcią od swego urzędu, aby po kraju swobodnie jałmużny prosić?
— Nie wiedziałam o tem, powtórzyła kobieta, a to dla tego, że pierwszy raz w życiu żebrzę i żem przyszła, aż z Rusi, gdzie nie pytają ubogich skąd i co zacz są, aby im dać jałmużnę, bo Pan nasz Jezus Chrystus nie przykazał śledzić ubogich i pytać, ale wspomagać.
— No! no! dosyć tego, rzekł pisarz. — Wiesz teraz że nie wolno ci żebrać bez zezwolenia Bractwa — pokaż papiery.
— Nie mam żadnych.
— Osmagać i wypędzić, zawołali wszyscy.
— Cicho! krzyknął pisarz stukając o stół. Skąd jesteś? I to mówiąc zaczął się jej w oczy wpatrywać, podniósł się, twarz jego zdziwienie wyrażała, powiódł ręką po oczach, potarł czoło, usiadł, zadumał się.
— Z Rusi mówiłam wam i tem bardziej uwierzyć temu powinniście, że brat Groński mógłby sobie przypomnieć tę która przed nim stoi.
Pisarz osłupiał, wszyscy spojrzeli na kobietę i szeptali.