Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

strowi. Ojciec wyjechał dopiąwszy swego do Krakowa na czas.
Znowu więc zostałyśmy się same jedne, ze strachem nie małym, do którego chociaż po trochu byłyśmy już przywykłe, bo nie było kilku miesięcy, żebyśmy pożog tatarskich albo i Tatarów podle zamku ciągnących nie widziały, jednakże dla małej załogi serce nam biło a usta się kleiły do nieustannej modlitwy.
Księżniczka we łzach tonęła, ani ją było można pocieszyć, bo miała to małżeństwo swoje za niebłogosławieństwo Boże i przewidywała smutki, nieszczęścia, kary. Jeszcześmy nie mieli wiadomości o mężu naszej pani, który z nie wielką garścią nad Dniestr za Tatarami poszedł, probując czy im co zdobyczy i niewolnika nie odbije, gdy za nowem naleganiem królewskiem stryj już uspokojony, wyjeżdżać na dwór królewski kazał. —
Wyjechaliśmy, a całą drogę księżna pani płakała i sypała jałmużny. Przybyliśmy do Krakowa na samo koronowanie królowej Barbary, a że wielki był pod ówczas dwór, wystawa, wspaniałość, jakoś się i naszej pani łez ujęło. Poczęła ją królowa Bona ku sobie tulić i wielce łaskawie serce jej jednać. Król też Jegomość dziwnem na nas okiem patrzał, bo księżniczka tak była do Barbary Radziwiłłównej podobna, krom tylko że znacznie od niej młodsza, iż ludzie je za dwie siostry, zwłaszcza że obie były książęcego rodu — mieli. — Ona tu uchodziła za dziewicę, chociaż zamężna, ale nikt o tem małżeństwie na dworze nie wiedział, i poczęli niektórzy do królowej starej i króla starania czynić o jej rękę. Aż spadło na nas niespodziane nieszczęście. Zdrowie księżnej zmieniło się, aniśmy wiedziały co to ma znaczyć, gdy stare kobiety naprzód odkryły, że książęcy ród miał się pomnożyć.