— A ten ksiądz, powiadacie, powrócił?
— Nigdy dowiedzieć się nie mogłam.
— Jego imię?
— Hauser.
Radziwiłł myślał chwilę.
— Dawno wyprawiony?
— O! lat piętnaście.
— I żadnej wieści?
— Żadnej!
— To okropnie! zawołał Radziwiłł, ale muszą żyć świadkowie?
— Nie wiem, lecz wyszukać ich nie mogłam, jedna tylko kobieta.
— Król JM. zna was? dodał Radziwiłł niespokojnie wpatrując się w księżnę.
— Na te słowa pomięszanie wyraźne na twarzy Sołomereckiej postrzedz się dało, spuściła oczy i ciszej odpowiedziała:
— Nie wiem czy J. k. Mość przypomni sobie, byłam czas jakiś na dworze Królowej matki.
— Zygmunt pan nasz widywał was?
— Widywał, ciszej jeszcze wymówiła księżna.
— Spodziewam się, że wszystko pójdzie dobrze, rzekł Radziwiłł, postaram się wprowadzić was do niego wieczorem. Tymczasem nie ukazujcie się nikomu! Mogliby wam szkodzić! Ja oznajmię.
To mówiąc powstał i żegnając Sołomereckę u drzwi, niespokojny wrócił do króla.
Ale drzwi były zamknięte, wejście wzbronione i referendarz z księdzem biskupem Krakowskim stali w sali, słuchając jak Giżanka głośno coś Augustowi opowiadała, częstym sobie przerywając śmiechem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.