Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja go odbiorę, rzekł Radziwiłł, jeżeli W. k. Mość dozwolisz.
— Wy go odbierzecie, tak. I pomnijcie, dodał, abyście się opiekowali nią. Tak podobna do królowej małżonki naszej najmilszej i nigdy nieopłakanej.
Beata, co by się miała radować szczęśliwemu trafowi i skutecznej opiece, zdawała się temi ostatniemi słowy bardziej jeszcze pomięszana. Spuściła oczy w milczeniu: król ciągle za rękę ją trzymał, a gdy marszałek dał znak odejścia, gdy ona rzucić się do nóg królowi dziękując miała, August ją powstrzymał jeszcze.
— Niech na was patrzę, rzekł, to mi lepsze czasy mego żywota na pamięć przywodzi, to mi serce miękczy. A! byłem i ja szczęśliwy, ale krótko, krótko. Jak wiatr zaszumiało i przeszło szczęście moje!
Przytomni słudzy widocznie tą sceną niecierpliwili się, Mniszech kilkakroć przystępował i szeptał coś do ucha królowi; Giżanka z gniewem zatrzasnęła drzwi i udała się do swojego mieszkania, rozkazując oznajmić że więcej nie przyjdzie, bo pragnęła aby ją proszono. Chwilę to jeszcze potrwało, a August wpadł w tak głębokie zamyślenie, w zadumę tak czarną, że niezważał, jak książe marszałek i księżna pożegnawszy go wyszli.
Sam jeden z Kniaźnikiem pozostawszy nie ruszał się z miejsca i wlepione nieruchomie w ścianę oczy, tylko łzy czasem płynące ożywiały. Napróżno służalec rozmaitemi głosy starał się pana wyprowadzić z tego stanu odrętwiałości; nic nie pomagało.
— Rozkażesz W. k. Mość przyjść Barbarze? spytał nareszcie.
Król się z wstrętem i obrzydzeniem odwrócił, spojrzał i rzekł: